Mamy tu, w Salonie24, kilkoro emigrantów, może nawet więcej niż kilkoro, bo przecież nie wszyscy chwalą się swym aktualnym miejscem zamieszkania. Między nimi jest kilku osobliwie zrozpaczonych losem Polski. Piszę “zrozpaczonych”, a nie po prostu “przejętych”, bo przejęci jesteśmy wszyscy, albo przynajmniej prawie wszyscy, ale ci, których mam na myśli, dzielą się regularnie w Salonie24 z czytelnikami swą czarną rozpaczą z powodu strasznego losu, jakim dobry przecie Stwórca pokarał naród zamieszkujący nad Odrą, Wisłą i Bugiem. W Polsce dzieje się bardzo źle, a będzie jeszcze gorzej, no chyba że Polacy zrobią jedyną słuszną i godną rzecz, a mianowicie zerwą się do buntu zbrojnego przeciw ciemiężycielom i aktualnym okupantom. Na to się jednak niestety nie zanosi, a to ze względu na mizerię moralną narodu, a już zwłaszcza jego elit (zwanych dowcipnie “elytami”) składających się głównie z zsowietyzowanych fornali.
Tak np. pewien jegomość, mieszkający zdaje się w pięknej Australii, zagroził niedawno, że najpewniej do Polski nigdy nie wróci, bo gotów byłby – jako człowiek rozkochany w wolności, którą wyssał był z mlekiem Matki a może nawet i Ojca – wrócić tylko do Polski wolnej, a ta pewno nie nastanie za jego życia. Groźba naszego Australijczyka jest chyba realna, bo z każdym wpisem i komentarzem dowiadujemy się nowych powodów braku nadziei na wolność i normalność w Polsce.
Pan ów, który – jak widać - do Salonu24 zstąpił prosto ze stronic Mrożka, tego wczesnego, biada nad strasznym losem umęczonego Kraju, a zwłaszcza nad lichością i podłością zaludniających go polsko-języcznych osobników, nie dorastających do jego wyśrubowanego standardu polskiego patriotyzmu, kultywowanego przezeń starannie w krainie kangurów. Nie jest on zresztą jedynym emigrantem rozszlochanym tu, w Salonie24, z powodu polskiego nieszczęścia.
I w związku z tym pojawia się u mnie, zwłaszcza przy sobocie lub niedzieli, gdy mam czas na głupstwa, takie oto pytanie: dlaczego, skoro Polska jest w tak dramatycznej potrzebie, a Pan – jak wynika z memoryałów – jest tym niewątpliwie przejęty, a wręcz nawet udręczony, nie uczyni jedynego moralnie słusznego kroku, a mianowicie wzorem tylu zesłańcow, wygnańców i pielgrzymów – nie postara się Ojczyźnie swej udręczonej na miejscu pomóc, a jeśli trzeba, złożyć dla Niej ofiarę najwyższą, oddając życie w walce z Wrogami – np. z Unią Europejską albo Rosją albo Niemcami? W końcu, w odróżnieniu od Mickiewicza, który za Ojczyznę cierpiał “w świecie nieproszonych gości” nie z wolnej woli ale z konieczności (taki oto rym mickiewiczowski mi się udał), nasi dzisiejsi emigranci mają do dyspozycji wygodne i nie tak znowu drogie połączenia lotnicze z Warszawą. Cóż przeszkadza naszemu Kassandrowi przyłączyć sie do długiego łańcucha wielkich polskich patriotów, którzy widząc Ojczyznę w śmiertelnym zagrożeniu, właśnie nad Wisłą walczyli o Jej przetrwanie, tak fizyczne jak I duchowe? Po co wadzić sie z polskim Losem i Historią tudzież Przeznaczeniem w takiej Canberze lub Ottawie, skoro można na przykład w Łodzi albo Lublinie?
Jedyna cisnąca się na usta odpowiedź, sugeruje, że lamenty naszych Emigrantów są cokolwiek teatralne, a rozpacz – ciutek nieszczera. A jeśli nawet jest szczera – to nie warto tak za bardzo nią się przejmować.
Jakie mogą być tego przyczyny? Z długotrwałej obserwacji życia Emigrantów, wnioskuję o następujących możliwościach:
Możliwość pierwsza – to psychologicznie zrozumiała, jakże częsta wśród Polonusów, potrzeba stałej racjonalizacji, uporczywego uzasadniania ex post, swej decyzji pozostawania poza Krajem. Potrzeba ta – paradoksalnie – zaostrza się wraz z tym, jak Polska robi sie bardziej demokratyczna, wolna i nowoczesna. Wyjechali z Polski, gdy była biedna, siermiężna i na wskroś niedemokratyczna; nie mieli w niej przyzwoitych szans, nie znosili komuny, nie widzieli perspektyw dla siebie i swoich dzieci. Potem wszystko się zmieniło – ale oni już w tej swojej Kanadzie czy innej Australii się urządzili, dostali robotę albo zasiłki płatne w lepszej walucie niż PLN, dzieciaki poszły do szkół i przestały dobrze po polsku mówić, kupili dom, zacągnęli pożyczki. Raczej nie szlochają, za Wieszczem, “Biada nam zbiegi, żeśmy w czas morowy, lękliwe nieśli za granicę głowy…”, już prędzej gratulują sobie sprytnej decyzji życiowej, w porę podjętej. Trzeba więc sobie – wręcz oczywistym faktom –stale wmawiać, że Polska ciągle jest taka sama, jak PRL, a wlaściwie jeszcze gorsza, bo na dodatek oszukańcza: bo demokracja fikcyjna, gospodarka – w rękach złodziei, a policja opanowana przez gangi. No więc jak wracać do takiego piekła?
Możliwość druga – nie chce im się przyjechać do Polski by zobaczyć ją na własne oczy, zresztą może ich aż tak nie ciągnie, wiadomo, czas robi swoje, z polskości wiele im już nie pozostało poza ciężkim akcentem i urazami, więc opierają się na relacjach krewnych i przyjaciół, a ci wiadomo, mówią - nie wracaj, to straszny kraj, a przy okazji przyślij, jak możesz, trochę kasy, bo budujemy się i zabrakło na jacuzzi. No i jak tu nie pomóc szwagrowi, jak mu nie uwierzyć, że w Polsce nędza, jak zrezygnować z dumnego statusu człowieka zachodniego? Uwierzytalnianego zdjęciami na tle dużego samochodu i domku na przedmieściach?
Możliwość trzecia: byli, widzieli wszystko na własne oczy. No i zobaczyli. Od samego początku do końca – syf, masakra. Przylot na Okęcie – mała, brudna szopa, z policją na każdym kroku i żołnierzami z bronią gotową do strzału, plus celnik grzebiący w walizkach. Brak taksówek, a jak już się jakaś znajdzie – to bez taksometra, a szofer oszukuje. Hotel – brudny i śmierdzący, a do rodzinnej Łomży nie ma jak się dostać. W telewizji – tylko oficjalne wiadomości rządowe i muzyka klasyczna, więc nudna. Płacić kartą nie można, trzeba wymienić dolary u cinkciarza, na ulicy same trabanty I moskwicze… Itd, itp, sami zresztą Państwo wiedzą, bo znacie przecież dzisiejszą Polskę.
Nie wymieniam możliwości czwartej, najbardziej oczywistej, bo zaraz podniesie się krzyk, że obrażam i atakuję ad personam, a poza tym na medycynie się nie znam. Więc tę czwartą możliwość pozostawiam w domyśle. A na jej miejsce proponuję następującą refleksję moralną:
Czy jest uczciwie, przyzwoicie i godnie, podgrzewać frustracje i niezadowolenie - z oddalenia, z pozycji życia w kraju wygodnym i zamożnym, przyczyniając się do utrwalania w Kraju, który się podobno kocha, poczucia, że dziś Polska jest w sytuacji tak tragicznej, że tylko płakać lub rwać się do powstania? Co innego, gdy siedzi się w Kraju. Gdy polski publicysta lub bloger przekonuje, że oto Polska została ściśnięta w śmiertelną obręcz przez dwóch odwiecznych wrogów – Unię Europejską I Rosję (które, jak przepowiadał cytowany wyżej Wieszcz, wzięły I objęły nas w “twardy krąg łańcucha / I każą oddać co najprędzej ducha”), że zdradziecki rząd wyzbywa się za judaszowe srebrniki resztek suwerenności, a Krajem rządzą komuniści i ciemniacy, którzy podstępnie odebrali w 2007 roku władzę prawdziwym patriotom – no to trudno, co sobie o takiej ocenie pomyślę to pomyślę, ale brzydkim słowem takiego człowieka nie skrzywdzę.
Ale gdy takie oceny płyną z Kanady, Australii czy USA, gdy takie memoryały wypisują skądinąd ukontentowani mieszkańcy krajów zamożnych, wygodnych i dalekich – moja wrodzona, a częściowo i nabyta, skłonność do empatii, litości i pochylania się nad każdym udręczonym ludzkim osobnikiem – jakoś dziwnie szybko się wyczerpuje.