Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
347
BLOG

Szmata rulez

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 150

O meritum sprawy Senatora, na temat którego z upodobaniem piszą teraz salonowi moraliści i trąbi prasa – nie mam zamiaru w ogóle wypowiadać się, a to z dwóch powodów. Po pierwsze – bo nie znam całej prawdy. Pod tym względem, jestem dokładnie w tej samej sytuacji co każdy inny wypowiadający się na ten temat – nikt nie wie np. czym był “biały proszek”, ponoć uwieczniony na zdjęciu, ale innym to nie przeszkadza paplać o tym – a mi akurat przeszkadza. Takie już mam obyczaje. Po drugie – bo znam Krzysztofa Piesiewicza osobiście, kiedyś nawet byliśmy bliskimi kolegami, a więc jeśli napiszę o nim dobrze – narażę się na zarzut braku obiektywizmu, a jeśli źle – braku lojalności.

Natomiast cała ta sprawa, niejako na marginesie, pozwala zwrócić uwagę na pewne zjawisko mocno niepokojące, które może nasilać się w naszym życiu publicznym, i na które – jak się obawiam – nie ma absolutnie żadnego lekarstwa, poza naszą świadomością, że zatruwa ono nasz dyskurs publiczny. Z tego co obserwuję z daleka, cała “afera” jakościowo uległa natężeniu w momencie, gdy Super-Express opublikował jakieś zdjęcia, ponoć przedstawiające Senatora w sytuacjach czy kostiumach, odbiegających of tradycyjnej obyczajowości. Te kompromitujące zdjęcia (w każdym razie “kompromitujące” Senatora w oczach przeciętnego czytelnika Super-Expressu) nadały sprawie charakter dużo bardziej drastyczny, a zarazem mocno intymny, co zresztą można zauważyć w naszym Salonie24, gdzie odzież Senatora wzbudziła sporo rechotu i rżenia. (Nota bene, bardzo słusznie zauważył rozsądny tym razem Łukasz Warzecha, że Krzysztof Piesiewicz nigdy nie obnosił się jako piewca konserwatywnej obyczajowości, więc to, jak się ubiera w swoim domu, to jest wyłącznie jego prywatna sprawa. Dodam, że ja chętnie po domu noszę strój łowicki – i nikomu nic do tego).

Otóż jest bardzo niepokojące, gdy szmaty typu “Super-Express” włączają się do debaty publicznej w sposób, determinujący jej kierunek I intensywność. Zdajmy sobie sprawę, że te tzw. “bulwarówki” (co jest określeniem pieszczotliwym a nieadekwatnym, bo w Warszawie przecież nie ma bulwarów) nie zajmują się “dziennikarstwem” w tym samym sensie, w jakim dziennikarstwem zajmuje się Rzepa lub Wyborcza, Nasz Dziennik lub “Polska The Times”, Gazeta Polska lub Polityka. Celowo wymieniłem tu tytuły o bardzo różnej proweniencji politycznej, bowiem łączy je to, że każda z tych gazet, na swój sposób i przy własnych przekonaniach, uprzedzeniach, ograniczeniach I politycznych celach, zajmuje się dziennikarstwem, w tym także politycznym. Opisuje fakty i ludzi, interpretuje je na swój sposób, czasem przeprowadza dziennikarskie śledztwo, itp.

Tymczasem S-E i Fakt nie są gazetami w tym samym rozumieniu, a osoby tam pracujące – nawet jeśli z wykształcenia, powołania, zamiłowania lub auto-percepcji są dziennikarzami – nie prowadzą działalności dziennikarskiej w tym samym sensie. Prowadzą działalność rozrywkową, mającą na celu sprzedanie jak największej ilości egzemplarzy gazety i akwizycję jak największej ilości ogłoszeń – zupełnie bez względu na to, czym zapełnią płachty swojej gazety. Ta ostatnia klauzula odróżnia je od gazet normalnych, choćby nawet bardzo niedoskonałych. One również, oczywiście, chcą się jak najlepiej sprzedawać i mieć jak najwięcej reklam – ale nie bez względu na to, co opublikują. To ograniczenie nie dotyczy “tabloidów”.

Tekst na temat na pozór polityczny lub społeczny w Fakcie lub S-E jest więc prostym przedłużeniem – należącym do tej samej kategorii i rządzącym się tymi samymi kryteriami – informacji, że dwugłowe cielę wpadło do jeziora pełnego wódki, albo zdjęcia dziewczyny z gołymi piersiami. Ponieważ reguły gatunku wymagają, by te gazety zamieszczały teksty nie tylko o celebrytach lub dziwach przyrody, ale także o sprawach “publicznych”, stąd muszą czasem napisać coś, zahaczającego o politykę.

Muszą to jednak uczynić w sposób, nie naruszający doskonałego samopoczucia swych czytelników (a zatem – basować ich uprzedzeniom, stereotypom i obsesjom), nie wymagający od nich wysiłku myślowego większego, niż wykraczający ponad cztery klasy szkoły podstawowej (krótkie teksty, maksimum trzysylabowe słowa, żadnych “z jednej strony… z drugiej strony”, wszystko musi mieć subtelność maczugi), a już najlepiej – rozbawiający ich. Z tego punktu widzenia, zdjęcie w S-E spełnia doskonale wymogi materiału “politycznego” gazetowej szmaty.

Jak wcześniej napisałem, nie ma na to żadnego lekarstwa. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem jakiejkolwiek cenzury – to droga donikąd. Wiemy też, że standardy dziennikarskie stale obniżają się, a styl i poetyka szmat wpływa także na zachowanie gazet normalniejszych. Wejście na polski rynek “Faktu”, dosłownie kopiującego najgorsze wzory szmacianego dziennikarstwa niemieckiego, stanowiło tu moment przełomowy, gdyż oznaczało import towaru tak podłego, że ludzie przyzwyczajeni nawet do – poczciwych w sumie – standardów Expressu Wieczornego byli osłupieni, że coś takiego jest w ogóle możliwe. No ale osłupienie przeszło, a Fakt został – i ma się jak najlepiej, zarażając swym prymitywizmem, głupotą i brutalnością resztę prasy.

Powtarzam – nic na to nie można zrobić, poza oczywiście okazywaniem pełnego wyższości lekceważenia dla szmat, ale to niczego nie zmienia. Mają zresztą one swe miejsce na wolnym rynku (produktów, nie idei) – tak długo jak jest zapotrzebowanie, powinna być podaż. Tak jak jest zapotrzebowanie na „Orgię” (tytuł wymyślony), „Party” i gazetę kibiców Legii – tak długo powinno ono być zaspokajane w wolnym społeczeństwie. Ale nie oszukujmy się, że to co one robią to dziennikarstwo.

Problem zaczyna się wtedy, gdy szmaciane tytuły włączają się do dyskursu o sprawach publicznych - w tym, o prawdziwych lub domniemanych przewinach politykow - i gdy ma to jakiś wpływ na przebieg tego dyskursu. Nieuchronnie oznacza to zaniżenie standardów wspólnej rozmowy o sprawach publicznych – w tym, szacunku dla indywidualnej prywatności, respektu dla prawdziwych dokonań ludzi, którym mogła przytrafić się chwila słabości, zasady wysłuchania drugiej strony, solidnej weryfikacji informacji, nieprzesądzania o winie itp. Te zasady – do których, przynajmniej nominalnie, przekonane są normalne gazety – nie mają najmniejszego zastosowania do gazet szmacianych, które nawet nie udają, że się nimi przejmują, bo – jako się rzekło – nie zajmują się one dziennikarstwem ale rozrywką.

A mieszanie rozrywki z polityką zazwyczaj psuje tę drugą.

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka