Co byście Państwo powiedzieli, gdyby szewc, zamiast robić lubo naprawiać buty, głównie zajmował się rozprawianiem o robieniu lubo naprawianiu butów? Albo gdyby belfer – taki, nie przymierzając, jak ja – zamiast uczyć cudze dzieci, głównie zajmował się pisaniem o uczeniu cudzych dzieci? To samo z dziennikarzami – co byście Państwo powiedzieli, gdyby dziennikarze głównie pisali o dziennikarzach? No bo wygląda na to, że tak się dzieje w Polsce.
Kilka epizodów z ostatniej chwili. Nasz Suweren niedawno dał na piśmie dowód swego oburzenia na kolegę z „Wyborczej”, redaktora Kałukina. Jeśli dobrze pamiętam, najpierw Igor zbeształ Kałukina za to, że Kałukin jest bezkrytyczny względem premiera Tuska, na co Kałukin odparł, że Igor pominął niezmiernie istotne, a krytyczne zdanie Kałukina o premierze, po czym Igor odparł … itp.
Niedawno w Rzepie red. Ziemkiewicz zamieścił obszerny artykuł demaskujący dziennikarzy Polityki i Wyborczej jako „dworaków”, pozbawionych niezależności tudzież rozumu. Redaktor Ziemkiewicz w dni parzyste pisze o tym, jakie fiasko poniosła Wyborcza i reszta „salonu”, zaś w dni nieparzyste demaskuje kłamstwa Salonu, mające fatalny wpływ na opinię publiczną. Ponieważ dni nieparzystych jest więcej, demaskowania jest więcej niż ironii z upadku znaczenia „salonu”.
Po wypowiedzi Prezesa Kaczyńskiego na temat karygodnych acz nieokreślonych przewin ministra Sikorskiego, w Salonie24 na początek zapanowała atmosfera konsternacji i przygnębienia, ale prędko ustąpiła ona oburzeniu – trochę teatralnemu – na niesolidność mediów. Duży w tym miał udział nieoceniony redaktor Łukasz Warzecha, który dokonał analizy semantycznej wywiadu Newsweeka z Prezesem i odkrył, że z ust Prezesa słowo „haki” nie padło – jakby miało jakiekolwiek znaczenie słowo „haki”, a nie fakt insynuacji – hakowej lub nie-hakowej – że Sikorski zrobił coś strasznego, o czym wszakże Prezes nie może powiedzieć. Brawurowa akcja redaktora „Faktu” uczącego brać dziennikarską etyki zawodowej wzbudziła entuzjazm Salonu24. Mimo całkowitego minięcia się z tematem. Bo, jak pisał, Poeta, „I gdyby przyszło tysiąc Warzechów / I każdy zjadłby tysiąc orzechów / I każdy nie wiem jak się wytężał / To nie udźwigną – taki to ciężar… udowodnić, że Jarosław nie insynuował, chociaż insynuował”).
No i teraz redaktor P. Zaremba opublikował w Rzepie długi artykuł, poświęcony w całości niesprawiedliwemu –zdaniem red. Zaremby – oskarżeniu redaktora Karnowskiego o kompromitującą przypadłość bycia PiS-owcem. W ujmującym zakończeniu, red, Zaremba przytacza dowód koronny: red. Zaremba przyjaźni się z red. Karnowskim. ”Piszę o tym z pewną emocją, bo Michał Karnowski jest moim przyjacielem. Ale jest moim przyjacielem między innymi dlatego, bo zachował wyjątkową dziennikarską uczciwość” – pisze komentator „Polski The Times”. Abstrahując już od nieprawidłowego „dlatego, bo”, wynika stąd, że przyjaźń z red. Zarembą jest w Warszawie certyfikatem dziennikarskiej rzetelności , a red. Zaremba nie obdarzyłby klejnotem swej przyjaźni żadnego dziennikarza stronniczego.
Red. Zarembę spotkałem tylko raz w życiu: wiele lat temu na balu dziennikarskim w Politechnice. Była to późna godzina, więc obaj byliśmy już nieźle pijani: red. Zaremba zrobił na mnie wrażenie człowieka posępnego i mrocznego. Być może to moja obecność przy wspólnym stoliku tak na niego wpłynęła, a w innych okolicznościach – trzeźwych i wolnych ode mnie – jest rozkoszną duszą towarzystwa. Tak czy inaczej, zabiegałbym w Warszawie o przyjaźń, a choćby i tylko znajomość z red. Zarembą, jeśli ma to być świadectwem prawości i rzetelności zawodowej.
Po co to wszystko piszę, poza zrozumiałą chęcią rozbawienia Państwa przy niedzieli? W ostatnich tygodniach sporo podróżowałem – nie skarżę się, bo ktoś to musi robić. („Odszedłem, bom musiał, bo los mnie tak goni, i każe wieść życie Cygana”, przepraszam, Roma). W Nowym Jorku czytałem pilnie prasę, i nie zauważyłem, by dziennikarze Wall Street Journal wytykali swym kolegom z New York Times’a, że ci ostatni są dworakami Obamy, ani by NYT-owcy oskarżali WSJo bycie organem Bushowskim. Teraz jestem we Włoszech, w mieście, które przejęło nazwę od słynnego Soboru Trydenckiego, i choć widzę np. w La Repubblica stałe ataki na Berlusconiego, a w Il Giornale– ciepłe traktowanie premiera, nie dostrzegam wzajemnych ataków dziennikarzy na siebie i wytykania sobie niezdrowej podległości. Dziennikarze po prostu zajmują się polityką, a nie swoimi kolegami.
To samo bym zalecał dziennikarzom polskim. Koledzy – przyjmijcie do wiadomości, że naprawdę jesteście bardzo mało ważni! Że satysfakcja Wasza, tudzież Waszych znajomych i rodzin, że tak załatwiliścieWaszych kolegów-oponentow, że im w pięty pójdzie, naprawdę nie równoważy owej lekceważącej obojętności, jaką obdarza Was – przepraszam za słowo – „opinia publiczna”.