W narodowej rozmowie po tragedii, jaka wydarzyła się 10 kwietnia, pojawił się też niedobry, niebezpieczny ton – ton, który ostrym zgrzytem zakłóca nastrój powagi, smutku i żałoby. To ton odmawania prawa do wyrażaniu żalu po śmierci Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (i wielu innych wspaniałych ludzi, ale tu chodzi głównie o Niego) tym, którzy wcześniej byli jego politycznymi oponentami i krytykami. To ton spisywania aktu oskarżenia przeciw tym, którzy w polskich sporach przed 10 kwietnia byli po drugiej stronie politycznej barykady, niż tragicznie zmarły Prezydent. To ton zawłaszczania prawa do patriotycznego wzruszenia przez tych, którzy z Prezydentem i z partią, z której się wywodził, politycznie się zgadzali – piszę w dzisiejszej „Rzeczpospolitej”. Oto skrócona wersja tego artykułu:
W akompaniamencie złości, agresji i inwektyw, ten ton pojawił się w artykule Zdzisława Krasnodębskiego („Już nie przeszkadza”, Rz 14 kwietnia), który pod adresem krytyków zmarłego Prezydenta, dziś opłakujących tę śmierć, kieruje pogradliwe, obraźliwe słowa: „miejcie odwagę, pozostańcie sobą. Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf”, po czym informuje ich, że nimi „gardzi”. W długiej litanii przewin, jakie im zarzuca, a które mają składać się rzekomo na „falę nienawiści”, zalewającą Prezydenta, znalazła się i krytyka polityki zagranicznej prowadzonej przez minister Fotygę, i zarzut odwlekania podpisania Traktatu Lizbońskiego, i niezgoda na potraktowanie przez Prezydenta – w sprawach ceremionialnych – Władysława Bartoszewskiego i Adama Michnika – to wszystko wypomniane jak leci, obok takich kwestii jak „małpki” z alkoholem. Okazuje się teraz, że każdy polityczny argument, sformułowany przeciw Lechowi Kaczyńskiemu w czasach, gdy był Prezydentem i podejmował wszak decyzje polityczne, a zatem kontrowersyjne – może teraz stać się częścią aktu oskarżenia, spisanego przez samozwańczych dziedziców schedy po Prezydencie.
Otóż nie – na taki szantaż śmiercią i żałobą zgodzić się nie można. Straszna katastrofa z 10 kwietnia nie unieważnia, ex post, politycznych podziałów w Polsce i nie przydaje politycznym oponentom Prezydenta, w sprawach, ktore wylicza Krasnodębski, znamienia moralnego grzechu. Jak napisał w jednej z debat internetowych Pan Witold Repetowicz: „to jest tragedia OGÓLNONARODOWA. I dlaczego nie trzeba zmieniać poglądów politycznych by przeżywać żałobę po Prezydencie RP”. Polityczne rozgrywanie tej śmierci jest nie tylko moralnie haniebne; jest także – co gorsza – mało rozumne.
Z dwóch przyczyn. Po pierwszedlatego, że zdradza głęboką niechęć do podstawowej zasady demokracji, jaką jest głęboki, nieredukowalny pluralizm poglądów, a co za tym idzie – trwałość politycznego sporu w demokracji. Prezydent w ustroju, który nie sprowadza tego urzędu do funkcji czysto symbolicznej i ceremonialnej, jest w sposób nieuchronny stroną tego sporu ( a właściwie – wielu sporów, które przecież nie zawsze się ze sobą zazębiają: ja np. Prezydenta Kaczyńskiego w pewnych sprawach krytykowałem, a w innych – pochwalałem), a zatem – także obiektem uprawnionej krytyki.
Podkreślam – krytyki, a nie obelg. Tyle, że ci, którzy dziś odmawają politycznym oponentom Prezydenta prawa do żalu, mieszają i wrzucają do jednego worka gorszące obelgi z całkowicie uprawnioną krytyką. Pewno, że obrażać nie należy nikogo – tym bardziej Prezydenta, uosabiającego majestat państwa. Ale w polskiej debacie politycznej, przebiegającej często w rejestrach niskich i nikczemnych, z paskudnych obelg, insynuacji i fałszu nikt nie był wyłączony: ani Prezydent, ani politycy PiS-u, ani Platformy, ani lewicy.
I nie jest tak, że to tylkoPrezydent i PiS byli obiektem „fali nienawiści”. Tak pisząc, prawicowi autorzy, wzywający dziś krytyków Prezydenta do milczenia, sugerują milcząco, że nie istniały tytuły prasowe i media, które – mówiąc łagodnie – nie uczestniczyly w tej „fali nienawiści”: że nie było „Rzeczpospolitej”, „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika”, TVP, Polskiego Radia, Radia Maryja itp. Takie lekceważenie miejsca tych tytułów – na pewno nie stanowiących części anty-prezydenckiej koalicji – w polskim dyskursie publicznym, jest dla nich głęboko niesprawiedliwe.
Druga przyczyna, dla której uważam argumentację dzisiejszych „obrońców” pamięci po Prezydencie za nierozumną, związana jest z osobliwym paradoksem. Odmawiając wczorajszym oponentom politycznym Prezydenta prawa do wyrażania – także publicznie – żalu po tej tragicznej śmierci, milcząco choć pewno mimowolnie wspierają teorię, że Lech Kaczyński był tylko „ich” Prezydentem. Zawłaszczając sobie dziś prawo do żałoby i rozpaczy, przypisując nieczyste sumienie, hipokryzję i dwulicowość pogrążonym w bólu politycznym oponentom PiS, wzmacniają teorię, że Prezydent Kaczyński był tak naprawdę prezydentem tylko części Polski – tej, która na Niego głosowała.
Takie rozumienie roli urzędu prezydenckiego jest niezgodne z zasadami demokracji – i chyba także niesprawiedliwe dla samego Lecha Kaczyńskiego. Na taką ocenę polityczną, spokojną i wyważoną, przyjdzie jeszcze czas. Dziś, gdy jesteśmy w żałobie – która trwa dłużej, niż oficjalna Żałoba Narodowa – należy przynajmniej obronić pamięć Prezydenta przed takimi jej „obrońcami”, którzy w swej argumentacji milcząco przypisują Go do jednego tylko stronnictwa politycznego.
Komentarze