Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
210
BLOG

Czy Unia staje się państwem?

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 66

Różni ludzie mają tu do mnie pretensje o różne rzeczy. To oczywiście bardzo dobrze; fatalnie by było, gdyby wszyscy mieli pretensje o jedno i to samo. (Można rzecz jasna wyobrazić sobie trzeci scenariusz, a mianowicie, że żadnych pretensji w ogóle by nie było, ale to odpada: pisanie rzeczy, z którymi wszyscy się zgadzają, jest moim zdaniem wyjątkowo banalnym marnowaniem czasu). I tak te rozmaite pretensje wzajemnie się znoszą, a ja – po rozpatrzeniu wszystkich skarg i zażaleń – mogę dalej spokojnie robić swoje.

Wśród takich par znoszących się wzajemnie pretensji, są te, że (1) spłycam argumenty i nie wskazuję na rozmaite detale, istotne dla sprawy („od profesora spodziewałabym się czegoś więcej” – słyszę regularnie takie zarzuty) i że (2) niepotrzebnie przyjmuję ton mentorski i belferski („Nie jest pan tu na wykładzie” – usłyszałem niedawno). No i co robić?

Dziś niestety narażę się zapewne  na ten drugi zarzut: nie będzie żarcików, ironii i sarkazmu, do którego niektórzy z Państwa zdążyli przyzwyczaić się tu, by następnie oczywiście zarzucać mi chorobliwą złośliwość. Chciałbym o czymś całkowicie serio, co w ostatnich dniach i tygodniach wyrosło na jeden z czołowych tematów debat Salonowych, a mianowicie: czy Unia Europejska powoli staje się państwem, a może nawet jakimś super-państwem?

Poświęcono temu – m.in. w polemikach ze mną – sporo miejsca, a oczywistym powodem jest przyspieszony tok pracy nad traktatem europejskim, a także – czemu gorąco przyklasnąłem – zgoda polskich władz na kompromisowy projekt Traktatu Reformującego. Jest zupełnie naturalne, że ci, którzy obawiają się jakiegoś europejskiego super-państwa wyrażają swe zatroskanie, a kierują je w tym Salonie wobec głównego dyżurnego euro-entuzjasty, czyli mnie. Muszę zresztą od razu powiedzieć, że gdyby istotnie miało powstać jakieś federalne państwo europejskie, to wcale bym się z tego nie cieszył, więc obawy sceptyków rozumiem, choć ich  nie podzielam.

A nie podzielam ich dlatego mianowicie, że w moim przekonaniu nic w obecnym Traktacie (tak samo jak i w Traktacie zaproponowanym przez Konwent, ale już porzuconym) nie zwiastuje powstania europejskiego super-państwa. Spośród rozmaitych argumentów, jakie w Salonie ostatnio zgłaszano – np. o obywatelstwie europejskim, o osobowości prawnej czy o nazwach nowych instytucji, typu Prezydent lub Minister – nic nie stwarzało zapowiedzi super-państwa.Tu jednak chciałbym skupić się na jednym – i tylko jednym - argumencie, szczególnie ciekawym i szczególnie istotnym. Jedna z internautek, „naura”, zwróciła mianowicie była mi uwagę, że nowy Traktat zawiera zasadę prymatu prawa europejskiego nad krajowym. Ja na to odpowiedziałem (w komentarzu u F.Y.M.), że to nic nowego, bo prymat ten jest już usankcjonowany w prawie europejskim od bardzo wielu lat. Naura odpodwiedziała na to odrębnym wpisem, który można przeczytać tutaj

http://naura.salon24.pl/24475,index.html 

- ja zaś Jej  odpowiedziałem, i tu chciałbym tę odpowiedź Państwu przytoczyć (z pewnymi skrótami i zmianami redakcyjnymi), bo sprawa w istocie tyczy najważniejszego bodaj zagadnienia w stosunkach między Unią a państwami członkowskimi.

Naura napisała m.in.:   

"Panie profesorze, nie jest istotne, KIEDY ustanowiono prymat prawa wspólnotowego nad prawem krajowym. Nawet, z praktycznego punktu widzenia, nie jest istotne, JAK to zrobiono. Istotne są dwie kwestie:

- rzeczywiście prawo wspólnotowe stosuje się wprost,

- Unia Europejska ma prawo STANOWIENIA PRAWA. Prawa powszechnie obowiązującego, przypominam. I to jest najważniejszy atrybut państwa: stanowienie prawa. A Pan profesor z wrodzonym sobie wdziękiem przefrunął nad istotą problemu.

Ja na to odpowiedziałem:

- wyjaśniam, dlaczego tak uczyniłem.

Po pierwsze – dlatego, że osią dyskusji była kwestia, czy to właśnie nowy Traktat (jak go nie nazwać) wprowadza elementy państwowości do Unii. Przypominam bowiem, że dyskusja dotyczyła Traktatu, a argumenty, z którymi polemizowałem, sugerowały, że Traktat wprowadza coś nowego, m.in. osobowość prawną (to osobny temat, o którym teraz nie dyskutujemy) i m.in. właśnie prymat prawa europejskiego,.W odpowiedzi na TEN argument pokazywałem, ze prymat jest przyjęty od bardzo dawna, na tych zasadach wstępowaliśmy do Unii, a Traktat jedynie ujmuje w formie przepisu to, co Europejski Trybunał od bardzo dawna realizował w praktyce, i co nigdy nie było kontestowane (poza jednym przypadkiem, a mianowicie pytania, czy prawo europejskie ma też prymat nad *Konstytucjami* państw członkowskich? Ale w tym względzie Traktat też nie dodaje nic nowego).

Po drugie – bo sam fakt, że jakiś organ ma prawo stanowienia prawa, bezpośrednio stosowanego w państwach członkowskich, nie oznacza nieuchronnie ,że staje się on przez to organem państwa. Dam przykład: orzeczenia Europejskiego Trybunału Praw Człowieka zawierają często takie konkretyzacje ogólnikowych przepisów Konwencji, że mogą być traktowane jako nowo-ustanowione prawo. Jest to nieuchronne: np. wyjaśnienie przez Trybunal, czego dotyczy zasada domniemania niewinności (art. 6 Konwencji) w istocie ustanawia prawo, że zasada ta może być tez złamana przez organy administracyjne, a nie tylko sądy. Otóż to prawo ma prymat nad prawem krajowym i jest bezpośrednio stosowane – ale Rada Europy (której organem jest Trybunał w Strasburgu) nie stała się przez to państwem.

Po trzecie – państwo normalnie ma siłowe metody wyegzekwowania swojego prawa na całym terytorium: gdy Alabama nie chciała desegregacji w szkołach, wysłano tam oddziały gwardii federalnej. Otóż Unia, choć stanowi prawo bezpośrednio stosowalne w państwach członkowskich, nie ma możliwości siłowego wyegzekwowania go. Może oczywiście nalozyć sankcje (tak samo jest też w rozmaitych innych organizacjach międzynarodowych), ale nie może niczego narzucić. Bo państwo członkowskie może w ostateczności zawsze powiedzieć: mam was gdzieś, opuszczam Unię. I Unia nie wyśle komandosów do zaprowadzenia porządku.

I po czwarte wreszcie, co najważniejsze: państwo normalnie nie ma ograniczonego zakresu swych kompetencji. Ograniczenie funkcji państwa zależy od samego państwa: od tego, jakie koncepcje (rządu ograniczonego czy nie-ograniczonego) wezmą górę. A w Unii jest inaczej: ma ona wyłącznie te kompetencje,. które zostaną jej dobrowolnie i jednomyślnie przyznane przez państwa członkowskie. Ani grama więcej. (Jest to zasada tzw. „conferral”). I dodam: w przypadku Unii, choć są to kompetencje pokaźne, to nie są takie znowu wielkie. I tylko w zakresie tych kompetencji obowiązuje zasada prymatu prawa europejskiego.

Naura zapytała również:

Zadam więc pytanie ponownie: czy związek państw, które ma parlament stanowiący prawo jest luźnym związkiem państw, czy jednak jakimś rodzajem państwa? Przypominam, że ZSRR miał wspólną Dumę, podobnie jak mają USA, natomiast WNP - chyba nie.”

Na co ja odpowiedziałem:

Myślę, że moja powyższa odpowiedź narzuca też jedyną możliwą odpowiedź na to pytanie: to zależy. Od tego czy (1) związek może narzucać siłą swe prawa w częściach składowych związku; (2) kompetencje związku są praktycznie nieograniczone, a w każdym razie mogą być rozszerzane bez dobrowolnej i jednomyślnej zgody części składowych, (3) części składowe mają faktyczną (choć niekoniecznie prawną) możliwość wycofania się, itp. Żałuję, że nie mogę dać tu odpowiedzi typu TAK-NIE, no ale te sprawy są naprawdę bardziej skomplikowane i nie mieszczą się w prostej logice „zerojedynkowej”.

Tyle moja odpowiedź naurze. Nie mogę powiedzieć, bym był z niej specjalnie zadowolony (z odpowiedzi, nie z naury). Jak już kiedyś powiedziałem tutaj, UE jest czymś sui generis: nie jest zwykłą organizacją międzynarodową, ale nie jest i nowym państwem (np. federalnym). Ma cechy jednego i drugiego.

Czy nie znaczy to wszakże, że skoro już przestała być dawno organizacją międzynarodową, to zbliża się do bycia państwem? Moim zdaniem – nie; wiele cech, jakie ma, a które wydają się całkowicie stabilne (takie jak wymienione w moich odpowiedzi naurze) powoduje, że brakuje jej – i będzie brakowało w dającej się przewidzieć przyszłości – cech państwowości. Myślę, że nasza wyobraźnia – ta nieszczęsna logika zero-jedynkowa, każąca nam pozostawać w kręgu alternatywy: albo organizacja międzyrządowa albo państwo, utrudnia nam nazwanie Unii.

To jednak temat na inną okazję.

PS: W ostatnich dniach znajduję w Salonie24 sporo odrębnych wpisów, poświęconych polemice z moimi wyrażanymi tu poglądami. To mi naprawdę pochlebia, bo pokazuje, że jednak jakiś rezonans moje opinie wywołują, a skoro Czytelnicy uznają za wskazane podejmować ze mną polemikę, to znaczy, że widzą we mnie dyskutanta, a nie tylko pałkarza, zwalczającego oponentów. Więc jestem tym naprawdę, i bez cienia ironii, zaszczycony. Staram się odpowiadać, ale dochodzę powoli do punktu, w którym solidna odpowiedź dla wszystkich wymagałaby wzięcia przeze mnie urlopu i przeznaczenia go wyłącznie na Salon. Tak czy inaczej, bardzo proszę, byście państwo nie poinformowali moich przełożonych o mej aktywności w Salonie, bo jeszcze gotowi polecieć mi po premii za to, że zaniedbuję normalne obowiązki służbowe. I piszcie dalej, ale nie obrażajcie się, jeśli na każdy wpis nie będę w stanie obszernie odpowiedzieć, jak tu „naurze”.

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka