Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski
313
BLOG

Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera,

Wojciech Sadurski Wojciech Sadurski Polityka Obserwuj notkę 82

 W swoim ostatnim, długim i niezmiernie ciekawym wpisie, złożył mi Pan pewną propozycję. Zaproponował Pan mianowicie debatę, na forum Salonu, o tym, cytuję Pana, „jaka jest wartość oskarżeń uwiedzionych w przeszłości przez komunizm czy stalinizm ? Czynem i słowem służącym komunizmowi? Wymienia Pan m.in. następujące nazwiska: Szymborska, Miłosz, Kołakowski, Konwicki, Janion, i proponuje Pan, bym był ich „rzecznikiem” w tej dyskusji, zaś Pan zaprezentuje stanowisko przeciwne, które określa Pan jako „argumenty drugiej strony, niszowej, nieobecnej w debacie publicznej”.

Szczegółów Pańskiej propozycji nie będę tu streszczał, bo na pewno pamięta je Pan doskonale, zaś na wypadek, gdyby niniejszy mój list wpadł komu innemu w rękę, podam, że całość Pańskiej propozycji jest tu: 

http://rekontra.salon24.pl/25970,index.html

Tam też znajduje się moja odpowiedź. Jednak przez szacunek dla Pana, a także dla treści i formy Pana wpisu, uznałem, że winien jestem Panu dłuższe wyjaśnienie, dlaczego tej roli nie mogę ani nie chcę się podjąć. Z góry przepraszam Pana, że będzie to długa i nudna odpowiedź, ale ponieważ jest adresowana tylko do Pana (a Pański wpis też był długi), mam nadzieję, że mi Pan to wybaczy. Ktokolwiek inny czyta, czyni to wyłącznie na własne ryzyko i żadne skargi nie będą przyjmowane. 

Wspólną cechą tych ludzi, których Pan wymienił, a w każdym razie tych z nich, którzy byli filozoficznie piśmienni, było „ukąszenie marksizmem”, częściowo powiązane z „ukąszeniem heglowskim” – jak przejmująco pokazał to Miłosz w swym Traktacie Poetyckim: „Czy ty, co nosisz rozsądny frak Hegla / I lubisz dzikie, wiatrom dane, strony, / Przybrałeś sobie tylko nowe imię?”. W każdym razie faktem jest, że ktoś ukąszony przez Hegla stawał się osobliwie podatny na ukąszenie przez Marksa. Otóż mnie ani jeden, ani drugi (ani chyba nikt inny) nigdy nie ukąsił. Heglowi nie dałem w ogóle takiej szansy: moja znajomość Hegla skończyła się na opisie u Tatarkiewicza, kilka razy zabierałem się za lekturę jakichś przystępniejszych heglowskich kawałków, ale bardzo szybko poddałem się: po prostu nic nie rozumiałem, a poznawszy granice mojego rozumu uznałem, że szkoda czasu na rzeczy, na które jestem za głupi, skoro jest i tak tyle do przeczytania rzeczy, które z kolei jakoś jestem w stanie pojąć. Co do Marksa to sprawa była trochę inna, bo przeczytałem sporo rzeczy Marksa (nie było to trudne, a do Kapitału, podobno najtrudniejszego, nawet nie zajrzałem) – i tu też o ukąszeniu mowy nie było. Część uznałem za totalnie nieinteresującą i nie mającą dla mnie żadnego znaczenia; część za obrzydliwą i niebezpieczną (np. „O kwestii żydowskiej” – i to nie tyle przez wzgląd na tytułową sprawę żydowską, ale raczej na bezwzględny i lekceważący stosunek do samej idei praw człowieka – idei, która zawsze była mi bliska), część za głupią (np. „Krytyka programu gotajskiego” – zapalczywe odrzucenie egalitaryzmu socjaldemokratycznego, uzasadnione chyba tylko podejściem typu „Im gorzej tym lepiej”), a część za naprawdę groźną, bo torującą drogę totalitaryzmowi. Tak naprawdę jedyne dwa teksty Marksa, które mi się w miarę podobały, to było „18 Brumaire’a Ludwika Bonaparte” - naprawdę błyskotliwy esej historyczno-polityczny, a także wczesny artykulik z Neues Rheinische Zeitung … zdziwi się Pan, o kradzieży drzewa z lasu. Zawarta została w nim dość ciekawa filozofia prawa naturalnego w wersji plebejskiej – niestety nigdy nie podjęta później przez Marksa ani jego następców. 

I tyle o Marksie; byłem, jak Pan widzi, całkowicie niepodatny na jakieś „ukąszenie”. Od początku mojego świadomego życia umysłowego pociągała mnie myśl wolnościowa: na początek (co kładę na karb bardzo młodego wieku, w którym zacząłem czytać poważne książki) anarchizm Bakunina i Kropotkina, a potem już nieuchronnie i bez odwołania – liberalizm, w wersji odwołującej się do Johna Stuarta Milla. A zatem urzekła mnie brytyjska (a potem amerykańska) myśl racjonalistyczna, oświeceniowa, humanistyczna, liberalna, demokratyczna. Moją pierwszą naprawdę wielką miłością filozoficzną był Bertrand Russell (wiem, był naiwny i może nawet niebezpiecznie głupi jeśli chodzi o ZSRR, ale ja czytałem tylko jego, wydane w Polsce przed wojną, eseje filozoficzno- polityczne w których jego naiwność do komunizmu szczególnie się nie ujawniała) – i tak się zaczęło. Z tego samego nurtu, jak mi sie wowczas wydawalo – uwiódł mnie Aldous Huxley, zwłaszcza swoim Brave New World REVISITED – i od tego czasu, z tą szczepionką brytyjskiego sceptycyzmu, liberalizmu i oświeceniowego racjonalizmu, byłem całkowicie uodporniony intelektualnie na wszelkie ukąszenia, heglowskie, marksowskie, a potem post-modernistyczne, dekonstrukcjonistyczne, i jakiekolwiek inne. Myślę, że do mojej młodzieńczej fascynacji brytyjskim racjonalizmem można odnieść słowa Miłosza, opisujące Antoniego Słonimskiego: „Władztwa Rozumu co dzień oczekiwał / Na sposób Wellsa czy na inny sposób” – ze wszystkimi cnotami i ograniczeniami tego podejścia. No a jak potem poznałem Johna Rawlsa (najpierw przez artykuły i książki, a potem na żywo) i innych amerykańskich liberałów, to już było to tylko konsolidowanie tego światopoglądu, który od pewnego czasu tkwił we mnie dość mocno. 

Nie miałem zatem najmniejszych, ale to najmniejszych powodów, by lubić komunizm, marksizm czy jakiekolwiek inne uzasadnienia ideologiczne PRL-u. PRL-u bardzo nie lubiłem, w tym co pisałem i uczyłem nigdy nie było najmniejszych uzasadnień ustroju i panującej ideologii, a w mojej pierwszej książce o neoliberalnej aksjologii politycznej, opartej na moim doktoracie, marksizm występuje tylko w jednym podrozdziale, gdy analizuję stosunek marksizmu do sprawiedliwości dystrybutywnej, neutralnie ale bez cienia sympatii. (Potem o marksizmie napisałem chyba tylko jeden raz, a mianowicie w artykule o relacjach między marksizmem a pozytywizmem prawniczym, znów w tonie krytycznym i bez sympatii). Nie tłumaczę się teraz, rzecz jasna, ale piszę tylko po to, by pokazać Panu, dlaczego moje doświadczenie intelektualno-polityczne jest oddzielone całymi oceanami (a teraz nawet i w sensie dosłownym) od doświadczenia tych ludzi, których Pan wymienia, a których miałbym być (w sensie publicystycznym, rzecz jasna) „adwokatem”. By być w dobrej wierze czyimś adwokatem, potrzeba empatii, ułatwionej przez zbieżność doświadczenia – tej zbieżności w moim przypadku nie ma, a z kolei rola „advocatus diaboli” zupełnie mi nie odpowiada. A to z tego powodu, że gdy bronię jakiejś sprawy, zapalam się do tego (czasem może trochę za bardzo), bo traktuję swoje słowa poważnie; nie lubię gier intelektualnych i zabaw w obronę rzeczy nie do obrony – a na taką rolę skazany jest, z definicji, adwokat diabła. 

Żeby nie było nieporozumień: nikogo spośród wymienionych przez Pana ludzi nie uważam za „diabła”, nawet w przenośni. Ale motywacje, które nimi kierowały, gdy pisali rzeczy haniebne i głupie, są mi obce i nie mam żadnego powodu, by dziś w nie wnikać. Niektórzy z nich pisali potem o tym obszernie i czasem wręcz z masochistyczną szczerością: Miłosz, Konwicki, no i oczywiście Kołakowski, którego monumentalne „Main currents of Marxism” można potraktować jako wielkie rozliczenie się z własną głupią przeszłością. Uczyni oni ze swojego indywidualnego przypadku chorobowego i z własnej słabości przedmiot analizy, z której – uważali – można wyciągnąć jakieś lekcje ogólniejsze. Myślę, że za sam ten fakt należy im się jakaś doza szacunku – choć nie wiem, na ile to było podyktowane szczerą troską o dobro publiczne lub moralną pokutę, a na ile jakimś strachem, cynizmem, przebiegłością czy fałszem. Nie wiem, nigdy już nie dowiem się, i – mówiąc szczerze – niezbyt mnie to interesuje, bo w ogóle całe ich doświadczenie, choć historycznie i społecznie donośne, jest mi obce, dość egzotyczne, i niespecjalnie mnie zajmuje, bo wiele innych rzeczy pasjonuje mnie dużo bardziej, a czas mam – jak każdy - ograniczony.

Jest jeszcze w Pańskim apelu do mnie skierowanym inna kwestia, która mnie z kolei dość interesuje, a mianowicie zagadnienie trwania winy jednostkowej z biegiem czasu. Na ile możemy mieć ludziom za złe coś głupiego czy haniebnego, co uczynili dawno temu? Abstrahując od konkretnych przypadków, które – jak Pan pamięta – wzbudziły tu w Salonie24 spore emocje, jest to także pasjonujący problem filozoficzny. Powiedziałbym wręcz, że filozoficzna odpowiedź na to pytanie – czy, z moralnego punktu widzenia, można mówić o trwałości tożsamości jednostkowej w czasie? – jest warunkiem udzielenia sensownych odpowiedzi na polityczne pytania odnoszące się do konkretnych osób, takich jak te, wymienione przez Pana. Otóż nie mam co do tego bardzo jasno sformułowanej odpowiedzi, ale pytanie jest ważne. Czytałem wiele lat temu wspaniałą książkę filozofa z Oxfordu Dereka Parfita (niestety, o ile wiem, nie przetłumaczoną jeszcze na polski), w której formułował on koncepcję braku jednostkowej tożsamości w czasie: innymi słowy, że osoba X w czasie t, to nie jest dokładnie, w sensie moralnym, ta sama osoba co X w czasie t+ ileś lat. Nie chcę wchodzić w filozoficzne detale tej koncepcji; wiem też, że bardzo łatwo może stać się ona platformą dla usprawiedliwiania się za świństwa lub głupoty, jakie robiliśmy wcześniej, a o których teraz chcielibyśmy powiedzieć: „To nie byłem ja ale kto inny, noszący moje imię i nazwisko”, no ale z drugiej strony idea, że nasza tożsamość pozostaje całkowicie niezmienna jest chyba też nie do obrony. Zresztą wszystko zależy od tego, o jakich zarzutach mówimy: co innego, jeśli ktoś za młodu dręczył czy mordował ludzi, a co innego, gdy ktoś haniebne rzeczy pisał, nawet jeśli mogło to służyć dla uzasadnienia czynów zbrodniczych. Dużo też zależy od tego, co ten człowiek robił później, jak odniósł się do swoich wcześniejszych złych postępków i w ogóle czy czynił dobro w swoim późniejszym życiu. Jest to jednak już zupełnie inna sprawa od kwestii usprawiedliwiania lub nie owej konkretnej grupy ludzi, których Pan wymienił, i myślę że ten drugi problem, filozoficzny, najlepiej dyskutować na spokojnie i nie w połączeniu z konkretnymi ludźmi, wzbudzających duże społeczne wzburzenie, nawet jeśli wzburzenie to widać głównie w Salonie24.

Kończę ten długi list do Pana. Teraz możemy sobie oczywiście powiedzieć, że jest to pewna gra: list jest istotnie kierowany głównie do Pana, ale skoro przyjmuję formę normalnego wpisu, jest też adresowany do innych Czytelników. I grą jest też skoncentrowanie się na moim jednostkowym przypadku: nie sadzę, bym sam w sobie zasługiwał na szczególną uwagę, a zatem dyskusji na temat swojej osoby nie będę tu, w ewentualnych komentarzach, podejmował. (Chociaż uprzedzając nieuchronne – jak wiem z doświadczenia – pytania wnikliwych czytelników przypomnę, co już parę razy tu obwieszczałem, że nigdy nie byłem członkiem jakiejkolwiek partii ani stronnictwa; współpracownikiem tajnym lub jawnym służy bezpieczeństwa i innych organów i instytucji wyliczonych w ustawie lustracyjnej z 18 października 2006 itp.) Chodziło mi raczej o zwrócenie uwagi na pewien szerszy temat, wykraczający swym znaczeniem poza moją skromną (albo i nieskromną) osobę. 

Ale na koniec powiem Panu, już całkowicie tylko między nami, i z prośbą o nierozpowiadanie dalej, że chciałem napisać tę kolejną „spowiedź”, bo całkiem poważnie rozważam jakiś nieco dłuższy, bezterminowy urlop z Salonu24. Może jeszcze nie od razu, ale raczej niedługo. Choćby po to, by zająć się innymi ważnymi rzeczami, na które intensywne zaabsorbowanie Salonem nie pozwala, jako to: wino, kobiety i śpiew. Niekoniecznie zresztą w tej kolejności.
Pozdrawiam serdecznie, WS.

Moje najlepsze wpisy: 1. Rękopis znaleziony w Kabanossie: "Obraz Salonu: sercem gryzę" 2. Trochę plotkarska opowieść o pewnej Damie (taka jak z Vivy lub T 3. Pawłowi Paliwodzie do sztambucha 4. Opowieść nowojorska 5. Sen 6. Książę, Machiavelli i pistolecik 7. Szatani, Biesy i Inni Demoni Pana Premiera 8. Prolegomenon do blogologii (Wykład Jubileuszowy) 9. Wyznania Salonowca 10. Salon Poprawnych 11. Szanowny Panie Rekontra (czyli druga spowiedź solenna, szczera, 12. Rok Niechęci Do Ludzi (mowa jubileuszowa) 13. Manifest tolerała 14. Spowiedź szczera, solenna, sobotnia 15. Anty-anty-polityka 16. Czynaście 17. Prawo i lewo naturalne 18. Król Maciuś I o Unii Europejskiej 19. O kulturze dyskusji 20. Moje obsesje

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka