Kolega Jakub Lubelski czci nadchodzący Dzień Kobiet sławiąc amerykańskie konserwatywne feministki, a właściwie anty-feministki. Taką na przykład Wendy Shalit. „Polskie feministki wciąż posługują się językiem rewolucji seksualnej lat 60. Tymczasem Shalit, której książki powinno się jak najszybciej przetłumaczyć na polski, staje zdecydowanie w obronie kultury wiktoriańskiej i cnoty wstydu. Są one rozumiane jako klucz do bezpieczeństwa, prywatności i możliwości uczynienia jakiejś części siebie jako świętej, którą można kiedyś komuś ofiarować z miłości i na serio”.
http://www.rp.pl/artykul/9157,272222_Lubelski__Ofiary_ideologii_wyzwolenia_kobiet.html
Abstrahując od pewnej dezynwoltury stylistycznej, wynikającej być może z nazbyt pospiesznego tłumaczenia na polski, chciałbym zauważyć, że powrόt do kultury wiktoriańskiej to kiepski prezent dla kobiet. Być może, dla niektórych z nich obłuda, hipokryzja i udawana pruderia to psychologiczne ucieczki przed światem cielesności i równości płciowej, postrzeganym przez nie jako domena sił mrocznych a groźnych. Być może. Są to jednak przypadki statystycznie rzadkie wśród współczesnych kobiet, zwłaszcza Polek, co deklaruję z całą mocą nie-naukowej obserwacji.
Jeśli jednak nawet są kobiety, ktόrym kultura wiktoriańska i maniera wstydliwości osobliwie odpowiada, to nie jest zupełnie ładnie, gdy głosi to facet, bo przepisuje w ten sposób swym rodaczkom postawy zakłamania i nie-autentyzmu, w dodatku skazujące je na ubezwłasnowolnienie. Jako stuprocentowy liberał nie odmawiam żadnej kobiecie prawa do odgrywania wstydliwości aż do nocy poślubnej, by dopiero wtedy oddać swemu mężowi ową cząstkę siebie, ktόrą - jak lirycznie rozmarzył się Lubelski – uczyniła świętą, czy jakoś tak. Więcej, nie odmawiam żadnemu facetowi marzenia o takiej właśnie kobiecie. Nie sądzę jednak, by takie upodobania nadawały się na argument o tym, jakoby współczesny feminizm „zdradził” kobiety, a ratunku należy szukać w kulturze wiktoriańskiej i poczuciu wstydu.
Wcześniej w tym samym artykule, Lubelski pisze z entuzjazmem: „Rewizjonistyczne koncepcje edukacji feministycznej, nakazujące zmianę wizerunku kobiety jako silnej, niezależnej, wyzwolonej, ma niewątpliwie ogromny wpływ na uczennice”. Pomijając znόw pewną stylistyczną brawurę Autora, nasuwa się wniosek, że owe „rewizjonistyczne koncepcje”, ktόre tak podobają się Lubelskiemu, przyjmują ideał kobiet słabych, zależnych i zniewolonych. I znόw, są kobiety, ktόre taki obraz sobą niosą i mężczyźni, ktόrzy to uwielbiają. Ale żeby z takimi marzeniami na Dzień Kobiet się wyrywać?