Różne publicystyczne i polityczne mądrale, które od kilku tygodni zachłystywały się oburzeniem, jak to Rosjanie urządzą nam prowokacyjną paradę okupantów nadwiślańskiej prowincji – jakoś przycichły po tym, jak w trakcie przechodzenia kibiców rosyjskich na Stadion (no bo przecież powinni udać się tam helikopterem, by patriotycznego Polaka nie denerwować) grupka kiboli – mała, lecz wystarczająca, by rozbić zabawę – urządziła im przyjęcie w swoim stylu.
Ale warto tamtą histerię zapamiętać, bo wynikają z niej wnioski na przyszlość.
Po pierwsze – poziom dużej części naszej publicystyki, zwłaszcza tej obsadzającej tabloidy, jest podły. No ale to wiedzieliśmy.
Po drugie – specjalnością polskiej polityki jest m.in. próba “zagospodarowania” chuliganerii stadionowej dla celów partyjno-politycznych. Tego, o ile wiem, nie było ani w Anglii, ani w Holandii, ani we Włoszech. Nasi chuligani nie są ani trochę gorsi od tamtych łobuzów – ale tam nikt nie starał się im basować i przymilać. Nawet gdyby przybrali sobie najbardziej patriotycznie wyglądające symbole, gdyby zapewniali nie wiem jak patriotyczną “oprawę” – zostali by potraktowani tak, jak na to zaslugują – jako pospolici acz bardzo niebezpieczni bandyci.
Po trzecie – zgadzam się z moją koleżanką Prof. Moniką Platek, że jeśli bandyci chcą robić sobie ustawki, to niech idą sobie na jakiś plac i się wzajemnie pochlaszczą. Pod dwoma warunkami: że wpłacą na ubezpieczenie medyczne ustalone proporcjonalnie do przewidywanych kosztów (łącznie z pogrzebowymi) i po drugie, że dokładnie będzie sprawdzone, że wszyscy uczestnicy idą tam w pełni dobrowolnie. Może to będzie jakieś rozwiązanie problemu: debile się wyżyją, a przy okazji może i trochę wykluczą z przyszłych rozrób.
No i po czwarte – najpoważniejsze: jest duża część polskiej publicystyki która uważa, że nadal w Polsce można dość łatwo zarobić na zmobilizowaniu uczuć rusofobicznych (analogicznie do innych ksenofobicznych). Opiniotwórczy Łukasz Warzecha z opiniotwórczego „Faktu” na tym portalu zaledwie dwa dni temu zapewniał, że “nie ma najmniejszych wątpliwości”, że grupa kibiców rosyjskich w Polsce jest pod nadzorem rosyjskich służb, co oznacza “także możliwość sterowania i przeprowadzania prowokacji”.Jednym zaś z celów Putina (który, jak wiadomo, o niczym innym nie myśli jak o mieszaniu w Warszawie za pośrednictwem kiboli), jest “pokazanie przynajmniej części Polaków – najlepiej tej mniej wygodnej – jako oszalałych rusofobów”.Opinia publicysty znamionuje bardzo niską ocenę umysłowości i charakteru Polaków: skoro tak łatwo ich sprowokować, by wyszły z nich “oszalałe rusofoby”, to zaiste, ów rusofob musi dość blisko powierzchni Polaka (zwłaszcza “niewygodnego”) tkwić.
Nie podzielam tej niskiej samooceny narodowej. Niestety, wydarzenia z przedwczoraj pokazały, że łyżka dziegciu może zepsuć beczkę miodu, choć sterowani przez Putina rosyjscy komuniści z sierpem i młotem gdzieś się perfidnie pochowali. Zamiast komunistycznych symbolów, ktorymi polska polityka pasjonowala sie prewencyjnie od tygodni - rosyjscy prowokatorzy pokazali na stadionie portret – jak ustaliła to dzisiaj Gazeta Polska Codziennie – rosyjskiego księcia Dymitra Pożarskiego. Jak wiadomo, zakapturzeni podopieczni Gazety Polskiej doskonale pamiętają z dogłębnych studiów historii, że Pożarski był “dowódcą powstania, w wyniku którego wojska polskie zostaly wyparte z Rosji na początku XVII w”(jak uczynnie pisze dalej GPC w artykule “Antypolski książę na Narodowym”) – no i przewidując zapewne taką prowokację, usiłowali jej zapobiec jeszcze przed stadionem, znanymi sobie sposobami.
Może więc szkoda będzie, by – w wyniku proponowanej przez prof. Płatek ustawki – ci historycznie erudycyjni patrioci zrobili z siebie kotlety pożarskie, ale skoro taką mają potrzebę? Z tym, że może to już po Euro.