Student filozofii Dawid Wildstein poszedł na zebranie “Porozumienia 11 listopada” w lokalu Krytyki Politycznej – i skojarzyło mu się z “Biesami” Dostojewskiego („Rz” 2 grudnia). Tam Wierchowieński “podpala miasto i wznieca zamieszki” – zupełnie jak młodzi z Porozumienia. Ale student Wildstein przytomnie też zauważył, kto subsydiuje lokal “Nowy Wspaniały Świat”, w którym odbyło się spotkanie i nie omieszkał złożyć mały donosik: “W centrum miasta, w lokalu finansowanym z publicznych pieniędzy, na otwartym spotkaniu, analizuje się i tworzy strategie łamania prawa i stosowania przemocy”. No proszę – za nasze pieniądze anarchiści knują, jak wzniecać zamieszki!
http://www.rp.pl/artykul/9157,573064-Wildstein--Biesy-na-Nowym-Swiecie.html
Taki początek narzuca określony styl – a ten u studenta Wildsteina chropawy, bardziej z policyjnego raportu niż studenckiego eseju. „Podniesiona została potrzeba strukturalnych przemian społecznych i politycznych” – raportuje usłużnie student Wildstein. No proszę, to niecnoty, potrzebę podnosili. A od kiedy to studenci mają prawo o przemianach rozprawiać, na dodatek strukturalnych? Pilnie musiał w kajeciku notować student Wildstein, skoro zauważył: „Zaznaczono brak akceptacji dla systemu funkcjonującego w Polsce oraz potrzebę rewolucji”. No tego jeszcze świat nie widział - akceptacji dla systemu nie mają? „Zastanawiano się też nad sposobami łamania i omijania prawa” – ciągnie dalej student Wildstein. To już nie przelewki! Do studiowania geometrii wracać, a nie nad łamaniem prawa się zastanawiać!
Student Wildstein, acz mierny jeszcze stylista, pewnych rzeczy już się nauczył: już wie, że prawicowa poprawność polityczna wymaga częstego używania słowa „salon”, dopatrywania się spisków i „Infiltracji” („infiltracja liberalnych salonów przez skrajne grupy”), wywąchiwania osobistych i towarzyskich koligacji („akt towarzyskiej kooptacji radykałów”) i machania sztandarem suwerenności przeciw ingerencji wiadomych kręgów zagranicznych w wewnętrzne sprawy Polski („dotowane gigantycznymi pieniędzmi międzynarodowe instytucje szkolą do rozbijania legalnych manifestacji w odrębnym podmiocie politycznym, jakim jest państwo polskie”).
A co do meritum, czyli kontr-demonstracji z 11 listopada – bo tego przecież dotyczy całe to donoszenie o łamaniu prawa? „Co by nie sądzić o Marszu Niepodległości, nie było tam flagi ze swastyką” – cieszy się jak dziecko student Wildstein. Zaś co do sloganów o „walce z faszyzmem”, przypomina o „absolutnej wieloznaczności i niedomknięciu tego pojęcia”. Niedomknięte? To ja je studentowi Wildsteinowi domknę. Gdyby student Wildstein napatoczył się był poprzednikom dzisiejszego ONR-u: dzielnym chłopakom, do których dziś ONR nawet w nazwie swej organizacji się z dumą odwołuje, to miałby wielką szansę dostać pałką w głowę. A w czasie wykładu zostałby na swoją odrębną od aryjskiej ławkę, być może przy pomocy potężnego kopa, skutecznie skierowany.
Więc studentowi Wildsteinowi, gdyby był na moim seminarium, a choćby i proseminarium, zadałbym esej na temat granic między poszanowaniem prawa do pokojowych zgromadzeń, bez względu na wyrażane tam poglądy, a realizacją prawa do wyrażania protestu przeciw treściom głoszonym przez legalne zgromadzenia. Nie jest to temat łatwy. Ale dużo ciekawszy niż donos, że koleżanki i koledzy studenci knują przeciw państwu za publiczne pieniądze.