Zazwyczaj przechodzę na czerwonym świetle, gdy jestem absolutnie, ale to absolutnie pewny, że nie nadjeżdża żaden samochód, nawet z daleka.
Czy jest to rozsądne? Nie wiem. Czy jest to akt nieposłuszeństwa obywatelskiego? Jasne że nie, robię to raczej z egoistycznych powodów i nikogo nie namawiam do naśladowania. Ale czy mam wyrzuty sumienia lub poczucie winy z tego powodu? Nigdy. Jamais. Never.
Bo uważam, że prawa należy przestrzegać z jakichś powodów, a nie ot, wyłącznie bo to jest prawo. Przede wszystkim dlatego – że jest to środek do osiągania dobra wspólnego, np. bezpieczeństwa na drogach, jak w moim przykładzie. A ponieważ indywidualni „konsumenci prawa” (czyli obywatele) nie mają zazwyczaj dostatecznych podstaw, by dokładnie przeanalizować wszystkie za i przeciw, by wymierzyć wszystkie koszty i zyski, składające się na dobro wspólne, warto przyjąć generalną regułę, że wspólne przestrzeganie prawa prowadzi zazwyczaj do osiągania dobra wspólnego.
Zazwyczaj – ale to nie znaczy: zawsze. Są bowiem sytuacje, w których przestrzeganie prawa nie przyczynia się w niczym do wspólnego dobra, a nieprzestrzeganie może być bardziej uzasadnione. Dzieje się tak w przypadkach trywialnych (gdy moje nieprzestrzeganie prawa nie prowadzi do żadnego zła, jak w przypadku przechodzenia na czerwonym świetle przy absolutnym upewnieniu się, że nic nie zagraża i że na dodatek nie daję nikomu złego przykładu) albo, na odwrót, w przypadkach moralnie bardzo ważnych. Gdy, w moim szczerym przekonaniu, prawo jest moralnie złe i głupie, a moje nieprzestrzeganie go nie jest egoistycznym uniknięciem wspólnych ciężarów ponoszonych dla osiągania dobra wspólnego, ale wprost przeciwnie – dla zasygnalizowania swym współ-obywatelom niezgody na nieprawość, wyrażaną (w moim przekonaniu) przez to prawo.
To właśnie przypadek Nieposłuszeństwa Obywatelskiego (N.O.). I to właśnie przypadek działania (a właściwie nie-działania, bo ich czyn polega na powstrzymaniu się od pewnego działania), planowanego przez niektórych kolegów i koleżanki z GW (i może innych mediów) mediów związku z ustawowym wymogiem składania oświadczeń lustracyjnych przez dziennikarzy.
N.O. ma już swoje ustalone, szlachetne miejsce w systemach prawnych demokracji liberalnych – np. w USA, gdzie swojego czasu Sąd Najwyższy zatwierdził prawo do tzw. „conscientious objection” w przypadku obowiązkowego zaciągu do wojska, wobec którego niektórzy mieli religijnie lub etycznie motywowane obiekcje. Odróżnienie takich obiekcji od obiekcji motywowanych egoistycznie nie zawsze jest łatwe, ale liczą się sama zasada: N.O. nie jest aktem anarchii, wrogim samej zasadzie praworządności (każdy ma obowiązek przestrzegania demokratycznie przyjętego prawa), ale marginesem wolności zostawionym przez demokratyczną społeczność tym, którzy z głębokich przekonań moralnych owej demokratycznej większości podporządkować się nie chcą.
Zbierzmy może kryteria i wymogi autentycznego N.O., odróżniającego ten akt od warcholstwa czy egoizmu:
- Akt N.O. musi być motywowany głębokimi przekonaniami moralnym, których szczerość nietrudno zweryfikować (w przypadku dziennikarzy GW – od dawna wyrażana głęboka, pryncypialna wrogość wobec lustracji);
- Akt N.O. musi mieć minimalne (a jeszcze lepiej: zerowe) koszty społeczne dla innych, tzn. tych, którzy prawu temu zamierzają się podporządkować. (Dziennikarze GW nikomu nie robią krzywdy swym Działaniem; co najwyżej, niektórzy czytelnicy uznają ich za mniej wiarygodnych, ale to już ich, dziennikarzy, strata…)
- Akt NO musi nastąpić po wyczerpaniu prób przyjęcia właściwego (z punktu widzenia osoby podejmującej NO) prawa w drodze demokratycznej;
- Aktowi N.O. musi, dla uwiarygodnienia publicznego charakteru i szczerości, towarzyszyć dobrowolna gotowość poddania się sankcjom zapisanym w kontestowanym prawie.
Te cztery kryteria, wzięte łącznie, to, moim zdaniem, dobra podstawa do myślenia o N.O. w społeczeństwie demokratycznym – jako formy kompromisu między zasadą realizowania woli większości a poszanowaniem praw tych, którzy z tą większością szczerze, głęboko i z przyczyn moralnych lub politycznych nie zgadzają się.
I moim zdaniem jest oczywiste, że zapowiedziane postępowanie Ewy Milewicz i tych jej kolegów/koleżanek, którzy nie podporządkują się wymogom ustawy lustracyjnej, kryteria N.O. w pełni spełniają.
A teraz pójdę krok dalej, już nie jako teoretyk prawa, ale jako kolega-publicysta i czytelnik. Myślę sobie, że ich wiarygodność, jako pryncypialnych oponentów polskiego modelu lustracji, zmniejszyłaby się, gdyby teraz po instrument N.O. nie sięgnęli, albo przynajmniej bardzo poważnie by go nie rozważyli.